Piąty dzień górskiej wyprawy zapamiętam do końca życia i nie piszę o tym ot tak sobie… Piąty dzień był bardzo ambitnym pomysłem na spędzenie tych kolejnych minut przeradzających sie w kolejne godziny tworzące cały dzień. Piąty dzień był niespełnionym marzeniem od dobrych kilku lat kiedy to zacząłem jeździć w góry będąc jeszcze uczniem podrzędnego technikum ze środkowej Polski. Bo którz nie słyszał o mitycznej „Orlej Perci”, kto nie miał aspiracji żeby przejść ten najtrudniejszy szlak polskich Tatr? Ja marzyłem o tym od dawna.. Nawet podejmowałem kilka prób spełnienia marzeń – łącznie 3 próby – i każda zakończona niepowodzeniem, dwa razy przez pogodę a raz przez kolano Kasi, które na Koziej przełęczy odmówiło posłuszeństwa.
Tym razem podjąłem kolejną próbę – w zasadzie nie sam bo Orlą Perć zaatakowaliśmy razem z Jackiem i Kamilem.
Przedstawiłem kilka opcji zagospodarowania szlaku podając dokładny opis i czas różnych wariantów. Stanęło na opcji Kasprowy Wierch >>>—–> Przełęcz Krzyżne czyli ponad 12 godzin maszerowania w górskich warunkach.
Jacek i Kamil pierwszy raz podjęli ten ciężki szlak. Reszta z 9-cio osobowej ekipy się nie zdecydowała z różnych przyczyn.
Dzień piąty zaczął się dość wcześnie. Wstaliśmy o 4.30 żeby jak najwcześniej wyjść z domu. Plan przewidywał wjechanie na Kasprowy Wierch pierwszą kolejką o 7.00 zmniejszając nam cierpienia i ulżając w przemęczeniu organizmu. Plecaki wychudzone do minimum, w drogę zabraliśmy dosłownie 1,5l picia, małe kabanosy, banana, i kilka enegretycznych ciastek upieczonych przez Piotrka. Miało to wystarczyć na cały dzień ekstremalnego wysiłku.
W Kuźnicach jesteśmy o 6.25 czyli ponad pół godziny przed kursowaniem kolejki. Po drodze mija nas kilka busów wypełnionych ludźmi aż po przednią szybę. Na miejscu okazuje się, że na pierwszą kolejkę na pewno się nie załapiemy. ŻYCIE.
Bilet na górę 43pln -cóż raz się żyje.. a jak to gadają- stówa nie pieniądze…
Bilety pozwoliły nam wsiąść do 3 kursu kolejki.
Na szczycie Kasprowego Wierchu jesteśmy o 7.30 i właśnie tu uruchamiam pulsometr co bym miał jakieś cząstkowe dane na temat Orlej Perci.
W okolicach Pośredniej Turni natrafiamy na dwie kozice górskie – oooo Orla Perć nie tylko dla orłów – pomyślałem sobie…
W połowie sierpnia wysoko w górach można było już zauważyć przymrozki- skały znajdujące się w cieniu były całe oblodowacone -nie ma żartów.
Słońce wynurzało się z za Słowackiego horyzontu ogrzewając ciepłymi promieniami rześkie powietrze a razem z nim szlak. Pogoda napawała optymizmem. Prognozy też dobrze wróżyły – była szansa na spełnienie marzeń, choć akurat wysoko w górach żadne prognozy nie bardzo dotyczą, tam z godziny na godzinę sytuacja potrafi się zmienić diametralnie.
A my z kamyka na kamyk, noga za nogą , góra, dół, góda, dół -byle do przodu docieramy w końcu na Świnicę.
Orla Perć przez krótki czas łączy się ze Żlebem Kulczyńskiego- tam nawet nie wiadomo jak schodzić po szlaku.. czy brzuchem w dół czy plecami 😉
Widoki z granatów są zacne.. w zasadzie to z całego szlaku widoki nie do opisania..nawet zdjęcia nie są nawet namiastką wrażeń i doznań. Same granaty są tak różne od przemierzonych wcześniejszych gór, że różnice widać gołym okiem – struktura rzeczywiście jakby kto granatem rozdrobnił poszczególne fragmenty skał. W zasadzie na Granatach już byłem w życiu dwa razy. Razem z Kasią odwiedziłem kiedyś ten kawałek Polski.
Na szlaku taki mały smaczek-przepaść „zabezpieczona” łańcuchem, który notabene bardziej przeszkadza niż pomaga. Bądź co bądź w tym miejscu trzeba mocno przełamać lęki coby przeskoczyć te półtora metra w przestrzeni.
Do tego miejsca wędrujemy już dobre sześć i pół godziny. Koniec szlaku widać gdzieś daleko przez mgłę, ale czasowo to jeszcze spory odcinek..
Kolejny niesamowity fragment szlaku- ścieżka pośród dwóch przepaści -wrażenia bezcenne. W tym miejscu żałowałem, że nie miałem kamerki GoPro.
Przełęcz Krzyżne! HURAAAA!!!!!!!!! Orla Perć zdobyta!!! w czasie ok osiem i pół godziny.
Kasia zniecierpliwiona zaczyna dzwonić dopytjąc się gdzie się podziewamy- wkońcu codziennie o 17.00 odpoczywaliśmy na kwaterze ładując organizm na kolejny dzień, pozwalając odpocząć zmęczonym cząstkom ciała. A tu do domu jeszcze nie tak hop siup. Zapasy prowiantu i tak bardzo ubogie kończą się nieubłaganie.. Woda… gdzie jest woda… po głowie błądziły myśli pomiędzy zmęczeniem, skupieniem a koncentracją. Zapasy picia zaczynały sięgać dna a w perspektywie dwóch godzin nie było żadnego strumienia.
Zejść z gór też nie jest łatwo- nie dość, że daleko to i inne mięśnie zaczynają wkraczać do akcji.. Kamil zaczyna narzekać na kolano, które nadwyrężył na wyprawie na Rysy trzy dni wcześniej. Maści rozgrzewjące zaczynają pomagać, ale tylko na chwilę. Byle do przodu.
Czas już znacząco się posunął do przodu przemijając ten wyjątkowy dzień będący marzeniem od kilku dobrych lat. Słońce dodawało otuchy a coraz dłuższy cień rósł proporcjonalnie do naszego zmęczenia.
Dobrze, że i Kamil i Jacek byli pierwszy raz w tej części Polskich Tatr – pozwalało mi to na delikatne mijanie się z prawdą uświadamiając ich, że do domu już całkiem niedaleko, mając w głowie jeszcze dość długą i deko nudną dolinę Jaworzynki, dolinę którą zdażyło mi się pokonywać już dobrych kilkanaście razy.
Wyczerpani znacząco docieramy do Kuźnic. Zmęczenie już wyraźnie krztałtuje rysy naszych twarzy, ale z uśmiechem na twarzy wędrujemy na kwaterę gdzie podobno czeka na nas niespodzianka… Leniwce pewnie zrobiły kanapki z paprykarzem szczecińskim – zaczęliśmy spekulować żarobliwie między sobą..
Na kwaterę docieramy kilka minut po 20.00 pełni doznań i spełnionych marzeń.
Przygotowana niespodzianka też zrobiła niebylejakie wrażenie. Wkońcu szampana można było się spodziewać po Karolinie- Ona lubi na bogato bo to nie pierwszy szampan od Niej a było co uczcić, ale ryżu z piersią z kurczaka i grillowanym oscypkiem nikt się z nas nie spodziewał.. Wykazały się dziewczyny wzorowo choć spalonych dzisiaj kalorii nie dało się nadrobić już w żaden sposób.
Włączony pulsometr na Kasprowym Wiewrchu o 7.30 po powrocie do domu o 20:13 pokazał ciekawe wyniki:
czas 12h 43min., puls maksymalny HR max 185, puls średni HR 138, spalone kalorie 7963 -szok.
Wyprawa ta była jedną z tych przygód, którymi można się chwalić, bo taki zbieg pozytywnych okoliczności typu dobra pogoda, pewna ekipa i brak kontuzji zdaża się raz na kilka lat. Wakacje jakie uwielbiam… a i nowe dni miały przynieść nowe przygody…tak więc do następnego dnia… (-;p
Najnowsze komentarze